Zapisz na liście zakupowej
Stwórz nową listę zakupową

Jak to pewnością siebie z zimy można lato zrobić.

2019-04-01
Jak to pewnością siebie z zimy można lato zrobić.Wyjazdy szkoleniowe trwały od trzech dni do pół roku. Odbywały się w różnych miejscach w różnych placówkach, zarówno tych należących do Straży Granicznej jak i do dawnego Urzędu Ochrony Państwa. Tematyka szkoleń szeroka jak koryto Amazonki. Od BHP począwszy, a na zabezpieczeniach systemów komputerowych kończąc. Ich poziom był bardzo zróżnicowany. Jeżeli szkolenie było realizowane przez Straż Graniczną, to ich wartość określiłbym jako średnią. Zdarzyło mi się być na jednym szkoleniu w Koszalinie dotyczącym zagadnień kadry dowódczej. Muszę przyznać, że był to najlepszy kurs na jakim byłem w trakcie mojej służby. Te organizowane przez UOP były bardzo ciekawe i prowadzone przez praktyków z dużym doświadczeniem. Do dziś pamiętam dwóch Andrzejów, którzy prowadzili tygodniowe szkolenie w Warszawie. Potrafili o swojej robocie gadać bez końca i widać było w tym ich pasję i zaangażowanie, mimo że lata pracy spędzone na placówkach dyplomatycznych odcisnęły na nich swoje piętno.
   Przejście graniczne w Koniecznej zostało uruchomione w 1995 roku. Obsada etatowa pochodziła w dużej mierze z innych przejść należących do Karpackiego Oddziału SG. Takie rozwiązanie gwarantowało, że do kontroli dokumentów skierowani zostaną funkcjonariusze z dużym doświadczeniem. Tam gdzie było to możliwe zatrudniono nowe osoby. Do łączności trafiłem wraz z dwoma innymi osobami. Praca w tej komórce odbywała się w systemie zmianowym 24/72. Co znaczyło, że po dwudziestu czterech godzinach pracy miało się siedemdziesiąt dwie godziny wolnego. Łatwo obliczyć, że przy trzech osobach wychodziło 24/48. Ale wtedy nikt się takimi szczegółami nie przejmował. Panowała opinia, że my nie pracujemy, a służymy, wiec i ja tak do tego podchodziłem. Po pewnym czasie dołączyła do nas kolejna osoba. W tym czasie zaczęły się jednak wyjazdy na szkoły podoficerskie i chorążackie. Rok 1995 spędziłem praktycznie w Kętrzynie. Miałem chyba tylko miesiąc przerwy. W tym czasie pozostali koledzy pracowali w trójkę. W następnym roku na szkolenia pojechały dwie osoby i zostaliśmy we dwójkę. Oczywiście mieliśmy wtedy wsparcie kolegów z różnych przejść, którzy do nas przyjeżdżali, mimo to zdarzało się, że nasza służba zamiast dwadzieścia cztery trwała siedemdziesiąt dwie godziny. Dziś takie rozwiązanie byłby niemożliwe. Znaleziono by pewnie tysiąc przepisów unijnych zabraniających pracy w ten sposób. Wtedy wszyscy mieli to w dupie. Wtedy była taka potrzeba i trzeba było zostać bez względu na wszystko. Po takiej służbie wychodziło się jak z przysłowiowej betoniarki. W głowie się wszystko mieszało i stukało jak w dalekopisie. Trzeba było chwili, żeby wrócić do normy.
   Praca w niepełnym składzie trwała około trzech lat. W tym okresie nikt nie sprawdzał ile godzin miesięcznie przepracował. Owszem były odpowiednie dzienniki, w których taka informacja musiała się znaleźć, ale nie służyło to do opracowania żadnych statystyk, a jedynie do potwierdzenia faktu bycia na służbie. Potem nastąpił czas „Unii” i światłość spłynęła na nas „prymitywnych ludzi”. Zaczęto się bacznie przyglądać wspomnianym dziennikom i sprawdzać, jak to się ma do przepisów unijnych i do prawa pracy. Mądre głowy zaczęły się skrobać w skronie i myśleć, jak tu wybrnąć z tego „kwasu”. Nagle okazało się, że nie służymy, ale jednak pracujemy. A skoro tak, to my też mamy jakieś normy godzinowe. Kadrowcy liczyli każdą godzinę. Jak już wszystko podliczyli, to okazało się, że mam ponad trzy i pół tysiąca nadgodzin. Wychodziło na to, że gdybym chciał odebrać nadgodziny w zamian za dni wolne, to mógłbym nie chodzić do pracy przez ponad półtora roku!!! To było coś! Ale jak tu odebrać jakiś dzień wolny skoro pozostali koledzy mieli mniej więcej tyle samo do odebrania? Sprawa wydawała się nie do rozwiązania. Jednak to właśnie na kadrowcach spoczywał obowiązek rozliczenia tych godzin i o ile się nie mylę, to mieli na to jakiś określony czas. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza.
   Wymyślono więc rozwiązanie. Przecież tak na dobrą sprawę, to funkcjonariusz może się zrzec nadgodzin i będzie po temacie. Poszła więc po oddziale informacja, że aby uniknąć problematycznych kwestii z tym związanych, należy z nadgodzin zrezygnować. I tak zrobiła większość. Ja uznałem, że nie ma takich powodów. W końcu jakby nie było, to w pracy wtedy byłem. Swój punkt widzenia przedstawiłem komendantowi placówki. Po dwóch dniach dostałem telefon, że mam się stawić na rozmowę u naczelnika wydziału kadr i szkolenia. Wieść gminna niosła, że kto posłucha naczelnika Kowalskiego , ten w sandałach będzie chodził w zimie. Zaraz po wejściu do biura usłyszałem:
- Skąd Ci się wzięło tyle nadgodzin?
- Z pracy Panie pułkowniku – odpowiedziałem bez chwili wahania.
Zmierzył mnie tylko wzrokiem i zadał kolejne pytanie:
- Czy wiesz o tym, że jak się nie zrzekniesz nadgodzin, to tym samym postawisz swojego komendanta w trudnej sytuacji?
- Dlaczego? – zapytałem.
- Przy rocznej ocenie mogą stwierdzić nieudolność w zarządzaniu ludźmi! – oburzył się naczelnik.
- Przecież to niemożliwe, żeby czterema osobami, które dodatkowo są w trakcie szkoleń, obstawić wszystkie zmiany tak, żeby przy tym nie generować nadgodzin. To raczej w wyniku błędnego planowania szkoleń, a nie zarządzania – odparłem.
W momencie gdy to mówiłem już żałowałem. Naczelnik zrobił się czerwony, a mi pot spłynął po plecach. Po chwili zapytał:
- To mam rozumieć, że nadgodzin się nie zrzekniesz?
- Tak – odpowiedziałem najpewniejszym tonem jakim mogłem w tej sytuacji.

   Nadgodziny szły ze mną przez służbę jak cień, aż do emerytury. Może jakieś dwa, trzy lata przed odejściem, kiedy zespół liczył już siedem osób zacząłem je odbierać. W tym okresie urlop traktowałem jak krótkie wolne. Zdarzało się bowiem, że jednym ciągiem miałem wolne przez 6 miesięcy. Wypłata trafiała na konto, a ja rozkoszowałem się wolnym czasem. Piękny to był czas, tym bardziej, że było mi dane używać sandałów latem nie zimą.
pixelpixel